2003: Żeglarski Sylwester

Rejs morski nr 3: żeglarski Sylwester, grudzień 2003

Nie minęło wiele czasu od drugiego rejsu, a już szukałam pomysłu na trzeci. O żeglarskim Sylwestrze w Chorwacji powiedział mi Bartek – kolega z pierwszej wyprawy. Zabrałam ze sobą siostrę, dla której była to pierwsza przygoda z morzem. Do dzisiaj pamiętam, że przy płaceniu raty za rejs pan w banku zapytał, czy naprawdę wierzę, że na Chorwacji będzie cieplej niż w Polsce… I było!

26 grudnia 2003 r. – 4 stycznia 2004 r.
ŠUKOSAN – VODICE – SKRADIN – ŠIBENIK – SPLIT – TROGIR – WYSPA ŽUT – ZADAR – ŠUKOSAN
Jacht: s/y Branimir (Elan 431)
Kapitan: Adam Krupa
Statystyka rejsu: 229 Mm / 48 h

Załogi z tego rejsu prawie nie pamiętam. Znam nazwiska, kojarzę wachty, ale trudno mi kogokolwiek opisać. Wyjątkiem jest kapitan – ciekawy facet. Z jednej strony dość powolny, a wręcz sprawiający wrażenie flegmatycznego, a z drugiej potrafiący się błyskawicznie zmobilizować w trudnej chwili. Z tego, co wiem, dzisiaj żyje już tylko z pływania 🙂

Piątek – sobota, 26-27.12.2003 r.

Wyjechaliśmy z Bielska-Białej z około godzinnym opóźnieniem. Podróż do Chorwacji była długa i męcząca, często się zatrzymywaliśmy, ale nie było tragicznie. Zmęczenie rekompensowały nam widoki – w Chorwacji jechaliśmy cały czas wzdłuż wybrzeża.
Po prawie dobie jazdy przez czasami bardzo piękne miejsca dotarliśmy do dużej, pełnej białych jachtów Mariny Dalmacja. Do wieczora rozpakowaliśmy się, zrobiliśmy przegląd jachtu i podzieliliśmy się na wachty, a potem zjedliśmy kolację i lekko zaimprezowaliśmy. Tak na dobry początek.
Najpiękniejsze momenty dnia? Widok mariny z setkami jachtów i moment wyboru na I oficera 🙂
A oto jedyna fotka z podróży i Marina Dalmacja:

 

Niedziela, 28.12.2003 r.

Wstaliśmy o 7.30 i całe przedpołudnie szykowaliśmy jacht i siebie do wypłynięcia. Wyszliśmy w samo południe. Przez cały dzień halsowaliśmy, zaliczając mocne przechyły i bujanie. Część załogi chorowała i wymiotowała, ale dało się żyć.
W międzyczasie zmokła moja koja i wszystko, co na niej jest – to efekt otwartego wylotu wentylacyjnego i zalewających pokład fal. Wieczorem długo sterczałam w kabinie z „farelką” i próbowałam coś wysuszyć, by móc pójść spać. Nocowaliśmy w miejscowości Vodice.

Poniedziałek, 29.12.2003 r.

Rano zwiedzaliśmy miasteczko i czekaliśmy na pracowników armatora, bo na każdym jachcie były jakieś awarie. Naprawa trwała w sumie cały dzień, więc chodziliśmy w kółko po wąskich uliczkach, usiedliśmy w jakiejś kawiarence na kawę, robiliśmy zakupy, gotowaliśmy spokojnie posiłki i bardzo wcześnie zaczęliśmy wieczorną imprezę. Następnego dnia chcieliśmy wcześnie wstać.

 

Wtorek, 30.12.2003 r.

Wstaliśmy o 6.30, dość sprawnie zebraliśmy się i odbiliśmy. Płynęliśmy na silniku w kierunku Šibenika, jedząc po drodze śniadanie i pijąc kawę. Padał deszcz, ale było ciepło.
Po jakimś czasie zapadła decyzja, że ominiemy Šibenik i popłyniemy do Skradinu, który jest położony trochę w głąb lądu, za jeziorem Prokljansko. Staliśmy tam ponad 5 godzin, ponieważ udaliśmy się na pieszą wycieczkę do parku narodowego, gdzie na rzece Krka podziwialiśmy w deszczu wodospady. Było pięknie, a Marek (II oficer) zaskoczył nas potajemnie zabranymi ze sobą słodyczami i termosem pełnym „herbaty z prądem” 🙂
Ze Skradinu wróciliśmy do Šibenika, gdzie zacumowaliśmy przy nadmorskiej promenadzie. Wieczór spędziliśmy częściowo chodząc po uliczkach tego uroczego miasta, a częściowo siedząc w pizzerii.

Środa, 31.12.2003 r.

Znów wstaliśmy bardzo wcześnie, a właściwie wstała III wachta. Dzień spędziliśmy na niesamowicie rozbujanej żaglówce, podążając w stronę Splitu. Znowu padało, a potem zalewały nas fale.
Po południu, niedaleko Splitu, sąsiedni jacht miał poważniejszą awarię – brał wodę. Dziób zanurzał im się pod wodę, momentami widać było na rufie płetwę sterową. Załoga ciężko pracowała nad wybieraniem wody i jakoś sobie radzili. Na szczęście nie musieli wysiadać. W dwa jachty asystowaliśmy „Krzesimirowi” w płynięciu do mariny.
Potem wielce podekscytowany Bartek opowiadał, że już wcześniej zauważył, że jego jacht „dzielnie tnie wodę” zamiast bujać się jak pozostałe, ale nie przyszedł mu do głowy faktyczny problem 🙂
Wieczorem poszliśmy do miasta. Wędrowaliśmy po pięknych zakamarkach, a o północy obejrzeliśmy pokaz sztucznych ogni i wypiliśmy kilka butelek szampana. Wróciliśmy na jacht około 3.30 i dopiero tu impreza rozkręciła się na dobre 🙂 Jakimś cudem udało mi się podczas jej trwania zasnąć. Nie wiem, jak.

Czwartek, 1.01.2004 r.

Spaliśmy do 10.30. Potem grupkami zwiedziliśmy miasto i umówiliśmy się na start o 14.00. Wypłynęliśmy z opóźnieniem i po dwóch godzinach, niestety już po zachodzie słońca, dotarliśmy do Trogiru. Spróbowałam jeszcze zrobić jakieś zdjęcia, ale wyszły za ciemne, by móc na nich zobaczyć piękno miasta.
Stanęliśmy przy uroczej promenadzie i poszliśmy na długi spacer. Stare miasto było oczywiście przepiękne i w dodatku było nam niesamowicie wesoło, więc wieczór zaliczyliśmy do bardzo udanych. O 21.00 oddaliśmy cumy i postawiliśmy żagle na pierwszy i ostatni całonocny przelot. Prawie od razu poszłam spać, bo o północy zaczynałam wachtę.

Piątek, 2.01.2004 r.

„Dzień” zaczął się wcześnie, bo miałam „psią wachtę”. Minęła nam ona dość szybko. Było zimno, nad głowami mieliśmy bezchmurne, gwiaździste niebo, mocno świecił księżyc. Pierwszy raz samodzielnie nawigowałam w nocy, szukając na mapie widzianych dookoła świateł i ustalając kurs jachtu. Bardzo mi się to podobało 🙂
Po wachcie zasnęłam tak mocno, że rano nie dało się mnie wyciągnąć na fajny spacer. O 8.00 zacumowaliśmy bowiem w małej zatoczce Žut na wyspie o tej samej nazwie i większość załogi wybrała się na wzgórze obejrzeć panoramę archipelagu Kornaty. Nadrobiłam zaległości jeszcze przed śniadaniem, a potem powędrowałam na kolejne widokowe miejsce z Asią, Iwoną, Markiem i Jasiem. Było ciepło, zielono… Nie było widać, że to środek zimy…
Wypłynęliśmy o 13.30 i wymyśliliśmy, że w przeciwieństwie do innych załóg popłyniemy naokoło. Żeglowaliśmy spokojnie wśród wysp, ale potem dostaliśmy mocny podmuch i trochę walczyliśmy z falami i wiatrem. Wieczorem dotarliśmy do Zadaru i tam bardzo długo chodziliśmy, najpierw zwiedzając miasto, a potem szukając polecanej nam przez mieszkańców restauracji. Zjedliśmy pyszny, choć zaskakująco drogi obiad i przez 25 minut wracaliśmy na jacht. O północy wypłynęliśmy na ostatni, bardzo krótki odcinek.

Sobota – niedziela, 3-4.01.2004 r.

Dotarliśmy do Šukosanu po pierwszej w nocy. Oczywiście imprezowaliśmy i to aż do czwartej z minutami, więc rano byliśmy ze wszystkim spóźnieni. Uporządkowaliśmy jacht, spakowaliśmy się, a w międzyczasie okazało się, że policja chce przetrzepać nasze bagaże. Jako podejrzani o włamanie w Vodicach, potulnie stanęliśmy w kolejce i po kolei poddaliśmy się przeszukiwaniu. Oczywiście wiązało się to z ponownym trudem upychania rzeczy w plecaku, ale wszystko poszło na szczęście dość sprawnie. Dopiero długo po fakcie okazało się, że podejrzenie było słuszne i że mieliśmy na którymś z jachtów złodziei, ale zdążyli oni wyrzucić skradziony sprzęt do morza. Było mi bardzo wstyd.
Wyjechaliśmy do Polski z 2,5-godzinnym opóźnieniem. Droga do Bielska minęła szybko, bo była tylko jedna przerwa i przez większość czasu spaliśmy. Byliśmy padnięci. Ale po drodze czekał na nas niezwykły widok – po przekroczeniu jednego górskiego łańcucha nagle znaleźliśmy się w… zimie! I to takiej, że mieliśmy małe trudności z podjechaniem na znajdujące się na przełęczy przejście graniczne.
Rano pożegnaliśmy się, wymieniliśmy adresy… A po południu wsiadłam w pociąg i wróciłam do Gdyni.