2017: Istria

Zielona Istria i wycieczki do Włoch, sierpień – wrzesień 2017

Tak w skrócie wyglądał nasz wyjazd. Słońce, pływanie do bólu, spacery z kijkami brzegiem morza i zwiedzanie. A szczegóły w relacji:

Po udanej wyprawie rok temu, ponownie zdecydowaliśmy się na wyjazd z Agnieszką i Sebastianem, tym razem zabierając dodatkowo jednego nastolatka i wybierając inny region Chorwacji – Istrię.

Mieszkaliśmy w niewielkiej miejscowości Funtana, otoczonej campingami, ale jednak bez tłumów turystów i dziesiątek odpustowych straganów. Mieliśmy kilka plaż do wyboru, fajny teren spacerowy, gdzie trenowałam Nordic Walking i gdzie raz graliśmy w bule, knajpki i punkty sprzedaży lokalnego alkoholu. Niestety mieliśmy też niedogodność w postaci ciszy nocnej 22-8 i (co gorsza) ciszy dziennej 14-17. A przecież byliśmy na wakacjach i mieliśmy ochotę siedzieć i gadać do nocy na tarasie! W takiej sytuacji przydałaby się wspólna przestrzeń wewnątrz budynku, a takiej niestety zabrakło.

Od razu pierwszego dnia gospodarz pomógł nam namierzyć najlepszą plażę i naprawdę była spoko, zwłaszcza w porównaniu do zeszłorocznego Murteru. Tam było wprawdzie szersze wejście do wody, ale brakowało wygodnych miejsc do leżenia, w których tutaj mogliśmy przebierać. To, co łączyło oba miejsca, to dość często spotykane nagie cycuszki 😉 Nie nasze 😉

Ale od początku.

Przygodą była już podróż z Polski – malownicze, mało uczęszczane i wąskie drogi, przepiękne góry, a na koniec wysokogórskie przejście graniczne włosko-chorwackie.

Jak zwykle, miałam bujne plany na cały pobyt i tym razem były to trzy wycieczki. Terminy zostały zmodyfikowane z powodu awarii samochodu znajomych i pogody, ale wyprawy doszły do skutku i uważam je za udane.

Pierwszą wycieczkę musieliśmy rozpocząć w sklepie z częściami do auta, więc tego dnia pojeździliśmy trochę po Istrii. Z miejscowości Poreč pojechaliśmy do Puli, a następnie do Fažany i Rovinj. Pospacerowaliśmy po wąskich uliczkach (urokliwych szczególnie w Rovinj), byliśmy pod wrażeniem starożytnej areny i wdrapaliśmy się na wzgórze zamkowe (w Puli), zjedliśmy obiad na nadmorskiej promenadzie (w Fažanie).

Druga wycieczka to Triest – spore miasto portowe, ale także z miejscami spacerowymi, w tym zamkiem i katedrą, które górują nad miastem i do których prowadzą wąskie, strome uliczki. Obiad zaplanowaliśmy w odległej o kilka kilometrów Muggii, ale okazało się, że przed 19 nie można nic dostać, a znaleziona cudem pizza na wynos nie zachęcała do zakupu i spożycia. Nawigacja pokazała nam stamtąd inną drogę do domu (przez przejście Dragonja) i na trasie, nieopodal granicy, znaleźliśmy przydrożne burgery. Naprawdę warte uwagi i godne polecenia.

Trzecią podróż odbyliśmy do Wenecji. Zaparkowaliśmy na parkingu Tronchetto przed wjazdem do właściwego miasta, ale nie było to daleko i spokojnie doszliśmy do Canal Grande, a potem zanurzyliśmy się w uliczki pełne turystów, sklepików i urokliwych zakamarków. Powoli przeszliśmy do placu św. Marka i z powrotem, znajdując po drodze wszystkie fajne atrakcje i dobrą pizzę. Wenecja się sypie, domy są niemożliwie odrapane, ale jej urok jest niepodważalny i powalający. Od wizyty w tym miejscu nie przyjmuję do wiadomości, że skromny Wrocław nazywa się czasami Wenecją Północy… Owszem, mamy trochę wody i wysp, ale to jednak przesada 😉

Droga powrotna do Polski znów obfitowała w piękne, górskie widoki, a sobotnią kolację zjedliśmy na Schwedenplatz w samym sercu Wiednia, łącząc ją oczywiście ze spacerem po Stephansplatz, Graben, Kärntner Strasse i koło Hofburga. Taki zaskakujący i miły akcencik na pożegnanie wakacji 🙂